Wspomnienie św. Alberta Chmielowskiego
Brat Albert
Przyszły brat Albert urodził się 26 sierpnia 1845 r. w Igołomi pod Krakowem jako syn Józefy i Wojciecha Chmielowskiego herbu Jastrzębiec. Jego ojciec był naczelnikiem Komory Celnej I klasy w Igołomi. W czasach rozbiorów komory celne odgrywały ważną rolę.
To od dobrej woli urzędników celnych zależała możliwość kontaktów rodzinnych, religijnych, politycznych, a nawet ekonomicznych między Polakami oddzielonymi od siebie granicami zaborów. Dlatego to Polacy ubiegali się o stanowiska celników. Dzięki temu, na przekór władzom rosyjskim, austriackim i pruskim żywa była patriotyczna łączność między Polakami z 3 zaborów.
W związku z pracą ojca rodzina Chmielowskich często się przeprowadzała.
Gdy Adam miał 8 lat - ojciec zmarł na nieuleczalną wówczas gruźlicę. Wdowa z czwórką dzieci znalazła się w trudnej sytuacji finansowej.
Gdy skończył 12 lat, matka zaczęła szukać dla niego szkoły. Jego wuj Jan Kłodnicki załatwił mu stypendium w Szkole Kadetów w Petersburgu. Ponieważ uczeń odznaczał się dużymi osiągnięciami naukowymi został przedstawiony carowi Aleksandrowi II, w czasie jego wizyty w szkole.
Car przyznał mu nawet honorową odznakę wojskową – pagony na mundurze. Chłopiec dumny był z wyróżnienia, którego zazdrościli mu koledzy. Gdy jednak przyjechał na wakacje do Warszawy te pagony i wtrącane przez niego rosyjskie słówka, przeraziły matkę. Zdecydowała, że Adam już do Petersburga nie wróci. Ważniejsze było dla niej ocalenie polskości syna niż jego przyszła kariera. Niestety matka zmarła, gdy miał 14 lat.
Następnie uczył się w warszawskim gimnazjum, gdzie osiągał dobre wyniki. Ćwiczył również strzelanie z broni myśliwskiej. W ten sposób przygotowywano młodzież do ewentualnego zrywu narodowego. Jako gimnazjalista uczestniczył w wielu manifestacjach patriotycznych, często rozpędzanych przez Rosjan.
Po ukończeniu gimnazjum rozpoczął w 1862 r. studia w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach, gdzie panowały patriotyczne nastroje.
Gdy 22 stycznia 1863 roku wybuchło Powstanie Styczniowe, osiemnastoletni Adam Chmielowski był studentem Instytutu Rolniczo-Leśnego w Puławach. Od razu razem z kolegami stworzyli oddział Puławiaków dowodzony przez zaledwie o rok starszego Leona Frankowskiego i poszli walczyć o wolność ojczyzny. W bitwie pod Mełchowem stracił nogę. Ugodzony rosyjskim granatem trafił do wiejskiej chaty. Nogi nie udało się uratować. Należało ją amputować. Gdy piłowano mu kość, stracił przytomność. Z bólu połknął włożone mu między zęby cygaro.
Chmielowskiemu za udział w powstaniu groziła śmierć lub w najlepszym wypadku zesłanie na Syberię. Jedynym ratunkiem była ucieczka ze szpitala. Według jednej z wersji, wyniesiony został w trumnie i udawał nieboszczyka. Wiosną 1864 roku Chmielowski wyjechał do Paryża, gdzie jako pozbawionego jakichkolwiek środków do życia wspierał go Komitet Francusko-Polski. Tam uzyskał najnowsze wtedy osiągnięcie techniki – protezę z gutaperki. Było to naturalne tworzywo, otrzymywane podobnie jak kauczuk. Nauczył się chodzić bez laski, a nawet tańczyć i jeździć na łyżwach.
W 1865 r. władze ogłosiły częściową amnestię i Adam mógł wrócić do kraju.
Rozpoczął studia w Warszawie, w Szkole Sztuk Pięknych, w Klasie Rysunkowej. Policja nie przestawała go obserwować. Wtedy namalował swój obraz: „Ostatnie chwile powstańca”. Naukę zmuszony był przerwać. Władze rosyjskie, w obawie przed rozwijającą się polską inteligencją, zamknęły Szkołę Sztuk Pięknych w Warszawie. Studenci musieli szukać uczelni zagranicą. Ostatecznie dalsze studia Chmielowski podjął w Monachium.
Od 1874 roku już jako znany malarz mieszkał w Krakowie. Wkrótce jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Swoje mieszkanie przedzielił zasłoną na dwie części. W jednej były sztalugi i miejsce, gdzie spał, a w drugiej przytułek dla bezdomnych. Nigdy nikogo nie pytał o wyznanie, pochodzenie, czy o to jakie ma intencje. Jego mieszkanie pełne było tej ludzkiej nędzy.
Kolejnym momentem przełomowym w jego historii była wizyta w jednej z wielu tzw. ogrzewalni miejskich Krakowa. Wstrząs był tak ogromny, że natychmiast postanowił tam zostać. Zrobił to, choć fetor, wilgoć i robactwo nie pozwoliły mu zmrużyć oka tej pierwszej nocy.
Jeszcze za życia Brata Alberta, wielu mu współczesnych nazywało go „świętym”. Wielu jednak głownie ze świata malarskiego twierdziło, że "oszalał". Pomimo swego kalectwa - wiele podróżował, zakładał nowe przytułki, domy opieki i sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy starców i tzw. kuchnie ludowe. Już za jego życia powstało dwadzieścia jeden takich domów, w których pracowało czterdziestu braci i sto dwadzieścia sióstr. Brat Albert powtarzał nie tylko swoimi słowami, ale i całym swoim życie, że trzeba być "dobrym jak chleb".
Fot. 1
Lidia Lasota
Zainteresował Cię ten artykuł? Masz pytanie do autora? Napisz do nas tutaj
|