Oprawcy katyńscy
Dziennikarze dotarli do funkcjonariusza nazwiskiem Syromiatnikow, który doprowadzał więźniów z cel do plutonu egzekucyjnego. Dokładnie opisał schemat zabójstwa. Oficerów wyprowadzano z cel pojedynczo, wiązano im ręce, wprowadzano do pomieszczenia, w którym pytano o imię i nazwisko, imię ojca, po czym wprowadzano do drugiego pomieszczenia, gdzie zabijano poprzez zastrzelenie. Ale część oficerów ginęło bezpośrednio nad dołami, żeby zmieścić się w czasie zaplanowanym na dokonanie tej zbrodni. Oprawcy byli szkoleni w tej procedurze. Znali się na swoim fachu, gdyż wykonywali go latami. Dowodem na to jest masowy grób z ciałami kobiet i mężczyzn, zamordowanych ok. 5-10 lat wcześniej, krępowanych sznurami w ten sam sposób, co polscy oficerowie zamordowani w 1940 r. Grób ten odkryto podczas badań ekshumacyjnych w 1943 r.
Wśród katów znajdował się wysokiej rangi funkcjonariusz o nazwisku Błochin. Nawet enkawudziści byli zaskoczeni jego „przygotowaniami do pracy”. Zakładał fartuch, czapkę, rękawiczki. Podawano mu tylko nabite pistolety. Przykładał lufę do głowy ofiary i naciskał spust. Sam zabił prawdopodobnie około tysiąca oficerów. Mieszkał w wagonie na stacji. Wieczorem i mówił: „No, towarzysze, czas iść do pracy”. Po kilku godzinach do obozu szedł szyfrogram: „Wykonano 216”. Co znaczyło: „Zabito 216 oficerów”. Oprawcy są znani z nazwiska, wszyscy zostali nagrodzeni premiami w wysokości około 800 rubli do miesięcznej pensji.
Reporter, Amerykanin Allen Paul zrekonstruował świat II Rzeczypospolitej i jego katastrofę, poprzez dociekliwie odtworzone szczegóły i pokazanie tragedii Katynia z osobistej perspektywy rodzin ofiar. Swoje badania opisał w amerykański dziennikarz napisał w książce: "Katyń" w 1991 r. dla swoich rodaków, którzy o sowieckiej zbrodni nie mieli pojęcia. W Polsce książka ukazała się w roku 2006, w przekładzie Z. Kunert i nosiła tytuł: „Stalinowska masakra i tryumf prawdy”. Allen Paul szczegółowo objaśniał kontekst opisywanych spraw z myślą o amerykańskim czytelniku.
„Jeńcy wysiadali z pociągu w grupach trzydziestoosobowych, wprost do podstawionego przez NKWD pod drzwi autobusu więziennego, zwanego »czarnym krukiem«, do którego wchodziło się od tyłu. Autobus kursował tam i z powrotem pomiędzy stacją a lasem na południowy zachód od głównej drogi ze Smoleńska do Witebska, jechał niespełna 4 km prosto, po czym skręcał w lewo w krętą zarośniętą dróżkę prowadzącą na południe w stronę Dniepru. Cała ta leżąca w dolinie rzeki zadrzewiona okolica, od Smoleńska po osadę Katyń, ok. 5-6 kilometrów od stacji na zachód, nazywana była przez miejscowych Lasem Katyńskim. Przy końcu owej dróżki, w odległości ponad kilometra od głównej drogi, nad rzeką znajdowała się dacza, dom wypoczynkowy »Zameczek«, wybudowany przez NKWD w 1934 roku. Po prawej stronie, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy szosą a »Zameczkiem«, leżała niewielka polana; tam na nowe ofiary czekały duże odkryte doły. […] Na tej polanie na skraju wspólnych mogił, wykopanych głęboko w suchej, piaszczystej glebie, zadawano im seryjnie gwałtowną śmierć. Polscy oficerowie musieli uklęknąć nad krawędzią dołu i strzelano im w tył głowy z bliskiej odległości, prawdopodobnie z niemieckich pistoletów Walther kaliber 7,65 milimetra. Samopowtarzalne walthery uważano za najlepsze pistolety policyjne na świecie. Część ofiar mogła zostać wepchnięta do wykopanych jam lub nawet przed rozstrzelaniem zmuszona do położenia się na ciałach leżących już w grobie. Wielu młodszych oficerów stawiało opór i zostało kilkakrotnie przebitych bagnetami. Najbardziej makabryczną śmierć zgotowało NKWD tym, których najtrudniej było okiełznać. W ustach mieli trociny, zostali zakneblowani, na głowy zarzucono im płaszcze, ściągnięte sznurem na szyi. Ręce ciasno skrępowano im na plecach i podciągnięto ku barkom w ten sposób, że pętla na rękach łączyła się z pętlą na szyi. Niewątpliwie wykonawcy tej zbrodni traktowali ją z bezwzględną obojętnością i byli tak skuteczni, że »czornyj woron« mógł kursować ze stacji do lasu i z powrotem co 35-40 minut. Kiedy kierowca wracał na stację, pozostali na miejscu enkawudziści starannie układali zwłoki jak kłody drewna na ciałach leżących już w grobie. Całkiem możliwe, że członkowie zespołu egzekucyjnego sami zostali zlikwidowani w połowie maja, gdy wypełnili swoje zadanie” 26 października 1940 r., 125 funkcjonariuszy NKWD uczestniczących w przygotowaniu zbrodni i jej wykonaniu zostało nagrodzonych przez Ławrientija Berię tajnym rozkazem nr 001365 NKWD ZSRR „za pomyślne wykonanie zadań specjalnych”.
Lidia Lasota
Zainteresował Cię ten artykuł? Masz pytanie do autora? Napisz do nas tutaj
|